Strony

wtorek, 30 września 2014

1.

- Rusz się! - pośpieszał mnie Jack. 
Biegłam tak szybko jak tylko potrafiłam, a i tak byłam na samym końcu. Reszta biegła o wiele szybciej. Jestem pewna, że to wina mojej fatalnej kondycji. Słyszałam jedynie szczekanie psów oraz głośne kroki obijające się echem o drzewa. Próbując nie patrzeć za siebie, uważałam na wszelkie przeszkody na mojej drodze. Przewrócić się właśnie teraz to byłaby najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Policja biegnąca za mną wcale nie pomagała myśleć pozytywnie. Nie chciałam w wieku dwudziestu lat siedzieć w więzieniu przez jedną, małą rzecz. Pół roku temu razem z moimi przyjaciółmi złamaliśmy jakiś tajny, ważny kod dla naszego przyjaciela. Kiedy zobaczyliśmy nasze zdjęcia w wiadomościach i napis "Poszukiwani", postanowiliśmy uciec, zostawiając wszytko. Nie było to łatwe. Rodzina nie ma z nami kontaktu, ani nikt inny, bo od razu nas namierzą. Boję się, ze będę mieć tak do końca życia. Spojrzałam za siebie i widząc świecące latarki prosto na mnie, poczułam jak tracę grunt pod nogami. Przestraszona, że właśnie się przewróciłam zamknęłam oczy, czekając, aż mnie zabiorą. Cisza. Kompletna cisza. 
       Zdezorientowana otworzyłam oczy. Wokół mnie panowała kompletna ciemność, nic nie widziałam. Słyszalny był tylko mój ciężki oddech. Podniosłam się do pozycji siedzącej i poczułam okropny ból w nodze, a moja ręka automatycznie złapała za nią. Na szczęście nie czułam krwi, ani nic innego przez co miałabym być niespokojna. Czując coś twardego za moimi plecami, (za pewnie ścianę) zaczęłam się powoli podnosić. Ciche jęki bólu wydobywały się z moich ust. 
- Cholera. - mruknęłam pod nosem widząc brak zasięgu w mojej komórce, a już miałam cichą nadzieję, że zadzwonię po jakąkolwiek pomoc. Włączając flesza zaczęłam świecić po pomieszczeniu. Byłam całkiem sama. Otaczały mnie tylko stare, zakurzone meble oraz drzwi. Bez zastanowienia ruszyłam w ich stronę. Były całe białe, wyglądały jakby nikt ich nie otwierał przez dobrych kilka lat. Poruszyłam za klamkę, zamknięte, świetnie! Mogłam tylko usiąść w kącie i w ciemnościach płakać, ale przecież tego nie zrobię, muszę się stad jakoś wydostać. Na moje szczęście nauczyłam się otwierać drzwi wsuwką do włosów, cóż czasami bywało ciężko. Odpięłam z włosów czarną wsuwkę, próbując otworzyć drzwi. Nagle te uchyliły się. Wychyliłam się- oczywiście panowała kompletna ciemność, a odgłos kapiącej wody roznosił się po korytarzu. Ruszyłam przed siebie trzymając telefon tak, aby oświetlał mi drogę. Ręka trzęsła mi się ze strachu, jakbym wychodziła z jakiegoś nałogu. Woda pod stopami moczyła moje trampki. Czekałam tylko na to, jak coś wyskoczy albo zobaczę ducha, jak we wszystkich tych horrorach, które oglądałam. Muszę przyznać, że sama się czuję, jakbym w jakimś grała. Szłam przed siebie, a końca korytarza nie było widać. Co chwilę mijałam jakieś drzwi, prawdopodobnie tak samo stare jak reszta. Czując jak coś dotyka mnie za ramię zaczęłam krzyczeć. Uciekać nie mogłam ponieważ moje nogi nie współpracowały ze mną ani odrobinę. Odwróciłam się powoli świecąc moją latarką prosto na osobę. 
- Eric?! - wykrzyczałam. Nie wiem, czy właśnie cieszyłam się jak dziecko, czy raczej byłam śmiertelnie przerażona. Wtuliłam się w przyjaciela najmocniej, jak umiałam. 
- Gdzie jesteśmy? - zapytał. 
- Nie wiem. - odpowiedziałam szczerze. Bo przecież nie miałam bladego pojęcia, gdzie jesteśmy. Odsunęłam się słysząc jakiś dźwięk. Coś przypominającego zapalanie się lampy w jakimś budynku. Pod nami zapaliły się cztery duże światła, co było jeszcze bardziej dziwniejsze i przerażające. Spojrzałam na chłopaka, był tak samo zdziwiony jak ja, więc mocniej ścisnęłam jego rękę. 
- Chodź. - powiedział prawie niesłyszalnie. 
- Gdzie? - nie dostałam odpowiedzi. Musiałam biec, aby dotrzymać kroku Ericowi. Chłopak niemalże biegł, a ja nie miałam już prawie sił. Znowu nastała kompletna cisza. Słysząc krzyki i wołanie o pomoc z pokoju obok, zatrzymałam się. Złapałam za klamkę próbując otworzyć drzwi, ale te ani drgnęły. Krzyki, piski, klaskanie i muzyka nasilały się. Zakryłam uszy, aby tylko nic nie słyszeć. Te dźwięki były okropne, jakby ktoś krzyczał w mojej glowie. Próbowałam skupić się na jednym, ale nie potrafiłam. Krzyknęłam z bólu, jaki czułam, a Eric trzymał mnie, abym nie upadła. 
- Samanta! - krzyczał chłopak. Nagle wszytko ucichło i słyszałam tylko spadające krople wody. Podniosłam się, wycierając mokre policzki od łez. 
- Słyszałeś? - wyszeptałam. 
- Co? Nie. Słyszałaś coś? 
- To jakby z tych drzwi ktoś krzyczał o pomoc. To było przerażające. - wskazałam palcem na nie. 
- Ale tam nie ma drzwi. - spojrzałam w stronę drzwi, których faktycznie nie było. Mogłabym przysiąść, że one właśnie tam były. 
- Co do... - przerażona jeszcze bardziej zaczęłam się trząść. Moje serce waliło jak szalone, aż zapomniałam jak się oddycha. 
- Ruszajmy dalej. - ręka na moich plecach Erica pchała mnie lekko, aż sama ruszyłam. W mojej głowie roiło się od pytań i dziwnych scenariuszy, chociaż co jeszcze może się zdarzyć? Prawdopodobnie wszytko. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam, ani jak moje życie wyglądało rok temu. Jedyne, co pamiętam to ucieczkę przez las. Reszta jakby nie istniała nigdy. Mój telefon zaczął wibrować informując o niskiej baterii. Jeżeli rozładuje się mój, później jego telefon to będziemy siedzieć na wodzie nad lampami, jeśli się jeszcze palą. 
- Myślisz, że jest stąd jakieś wyjście? - zapytałam. 
- Zawsze jakieś jest. Dopóki mamy działające telefony musimy odnaleźć resztę.
- A jeżeli ich tu nie ma? 
- Nie wiem, ale wolę to, niż siedzieć i czekać na śmierć. - przytaknęłam. Miał całkowitą rację, lepsze to niż siedzieć bezczynnie. Moje białe trampki były całe mokre i czarne, przez co było mi jeszcze bardziej zimno. Eric był brudny jak by w kurzu, za pewnie wylądował w bardzo stary pokoju. Chłopak był krótkowłosym brunetem o brąz oczach i bardzo jasnej cerze. Był całkiem przystojny. Jego ręka kurczowo ściskała moją. Nie czując wody pod nogami rozejrzałam się. Przede mną były trzy korytarze. Zaśmiałam się, mimo że wcale nie było mi do śmiechu. Czułam się jak w jakimś kiepskim horrorze i jedyne, co mi zostało, to śmianie się. 
- Przeważnie w filmach to ten po prawej. - odparł Eric. 
- Boże, co to za miejsce? 
- "Crazy House." Opuszczony zakład psychiatryczny. - odwróciłam się gwałtownie słysząc trzeci głos. Latarka świecąca prosto w oczy uniemożliwiała mi zobaczenia osoby, ale głos miała bardzo znajomy. Dolna warga znowu zaczęła mi drżeć ze strachu. Światło latarki opadło na podłogę, a nasze telefony od razu zaświeciły w stronę osoby. Przede mną stał wysoki blondynek z urodą czternastolatka. 
- Jack! - krzycząc jego imię, przytuliłam się do chłopaka. 
- Znalazłeś Kate? - zapytał zza moich pleców Eric. 
- Niestety nie. Obudziłem się w jakieś piwnicy, a na moim brzuchu smacznie sapał biały szczur, a potem szukałem was, a co tam u was? - nie mogłam się nie uśmiechnąć. Jack nawet w takich chwilach, wszystko próbuje obrócić w żart, co u niego jest normalne. Odsuwając się od przyjaciela usłyszałam ten sam dźwięk. Zapalane się światła. Spojrzałam w górę jednak nic się nie zapaliło. Razem z Ericem ruszyliśmy biegiem zobaczyć co się stało. Nie zwracając wagi na wodę, czy inne rzeczy po prostu biegłam, chcąc się dowiedzieć, co się dzieje. 
- Zapaliło się. Teraz jest ich więcej. - oznajmił Eric. Z pięciu zrobiło się może z dwadzieścia palących się lamp. 
- To nie jest normalne. - Jack zdezorientowany patrzył na światło jak by je widział pierwszy raz. 
- Tu nic nie jest normalne. - stwierdziłam. Oparłam się plecami o ścianę, nie miałam ochoty, ani siły na dalsze chodzenie czy bieganie. Pocierając ręce o siebie, jakby to miało dodać mi więcej ciepła, przysłuchiwałam się rozmowie chłopaków. 
- Skąd wiedziałeś gdzie jesteśmy? - zapytał Eric. 
- Tam gdzie się obudziłem była taka stara tabliczka, jak nic on jest opuszczony już z dobrych kilka lat. 
- Jak dla mnie to nie wygląda jak zakład psychiatryczny. 
- Może była powódź, czy coś. - stwierdziłam. Było mi tak zimno, że aż sprawdziłam czy nie tworzy się para w powietrzu, ale na szczęście nie tworzyła. Będąc ubrana w bluzę, zwykły t-shirt oraz zwyczajne spodnie mogłam się dziwić, czemu jest mi tak zimno, zwłaszcza w przemoczonych butach. 
- Nie będziemy spać na wodzie. Chodźcie, znajdziemy jakiś pokój. - zaproponował Jack, ale po minie Erica można było bez trudności zauważyć, że bez odnalezienia Kate nie zamierza iść spać. Kto mówił o jakimkolwiek spaniu? Miałam sobie pójść smacznie spać, nie zwracając uwagi na nic innego? A Katerina mogła gdzieś cierpieć, nic nie mieliśmy, ale w tych warunkach, gdzie czuje się jak po maratonie, nie mam siły, ani głowy do myślenia. 
- Myślę, że to dobry pomysł. Jutro będziemy lepiej myśleć. Odnajdziemy ją. - pocieszająco spojrzałam na niego. 
- Nawet pomijając ją. Chcecie pójść spać? Czy wy się dobrze czujecie?! Jesteśmy niewiadomo gdzie, niewiadomo skąd się tu wzięliśmy, a wy chcecie iść spać?! - wręcz krzycząc Eric wymachiwał rękoma. 
- Nikomu nie jest łatwo! My też nie wiemy, co się tutaj dzieje! W mojej głowie jest więcej pytań, niż kiedykolwiek w moim życiu! - dałam upust swoim nerwom. - Po prostu nie znajdziemy nic w takim stanie. - skończyłam już nieco spokojniej. 
Nie dostając żadnej odpowiedzi, po prostu ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy, szukając jakiegoś otwartego pokoju blisko światła. Większość była zamknięta, ale jak zawsze w horrorze, jedno jest otwarte. Szkoda, że nie ma w nim materaców czy jakichś łóżek. Niestety, ale to nie jest plan filmowy, a rzeczywistość i nikt nie zapłaci mi za to miliony. Przeszłam przez otwarte drzwi, które wyważył Jack. Pokój był ogromny, cały zapełniony w krzesłach i stołach. Coż krzesła całe w kurzu musiały nam wystarczyć. Miałam nadzieję, że tylko się nie rozpadną ze starości. Usiadłam ostrożnie na jednym, trzymało się więc od razu wzięłam drugie, na którym położę nogi. Zasuwając swoją bluzę do końca (co nie zbyt więcej dało), a do kieszeni chowając dłonie, zamknęłam oczy. Chłopaki poszli w moje ślady, robiąc to samo. 
- Jak myślicie są tu duchy? - zapytał Jack. 
- To nie film. - oznajmił z powagą Eric. 
- Ja tam czuje się jak w kiepskim horrorze. - powiedziałam. 
- No właśnie! Bierzemy się tu nie wiadomo skąd. Jeszcze nie pamiętam nic, oprócz ucieczki w lesie, przynajmniej ja tak mam, a później dzieją się jakieś dziwne rzeczy. - oburzony Jack opisał wszytko. 
- Masz rację, ale.. - nie dokończyłam słysząc wołanie o pomoc oraz głośne uderzenia w ścianę. jakby czymś metalowym. Tym razem chyba nie tylko ja skoro chłopaki poderwali się wylatując biegiem z pokoju. Sama ruszyłam za nimi. Widok Kate siedzącej w wodzie, całej we łzach, trzymającej w ręku kawałek rury całkowicie mnie zdezorientował. Zanim się obejrzałam, chłopaki stali obok niej, a Eric pomógł jej wstać. Ten sam dźwięk po raz kolejny. Dobrze wiedzieliśmy już, co on oznacza. Tym razem światła zaczęły się zapalać jedno po drugim. Jak by my jesteśmy kluczem, a za spotkanie następnej osoby, przechodzimy do kolejnego etapu. Teraz ten horror zmienia się w grę komputerową, idealnie. W obydwie strony zaczęły się zapalać nagle znowu zaległa cisza. Z daleka widoczne były niezapalone lampy. 
- Skoro nas jest czwórka, a nie wszystkie się zapaliły. - zaczął Eric. 
- Nie jesteśmy sami. - skończyłam, a przerażanie we mnie rosło z kolejną chwilą.

poniedziałek, 29 września 2014

Prolog.

- Więc twierdzi Pani, że była uwięziona w opuszczonym zakładzie psychiatrycznym? - spytał z niedowierzaniem kolejny raz mój psycholog.
- Tak. Tłumaczę panu, że trafiliśmy tam pół roku temu. - westchnęłam. Ten facet jest bardziej denerwujący niż samo wspomnienie, które było dla mnie koszmarem. A to ludzie uważają mnie za wariatkę.
- Dobrze, rozumiem. - w tym problem, że wcale tego nie rozumiał. Mówił tak za każdym razem, codziennie. Starszy mężczyzna założył swoje okrągłe okulary. Ciągle widzę w nim Harry'ego Pottera, brakuje mu tylko różdżki oraz młodszego wyglądu. Zerkając co chwila na zegarek, odliczałam w myślach czas do końca tej trapi, która miała w zadaniu pomagać, a tak na prawdę ciągle wmawiano mi że jest ze mną coś nie tak i chcieli prawdy, której nie znałam.
- Samanta. Musisz mi w końcu powiedzieć co się stało tak na prawdę. - starszy Harry Potter zamknął czarny zeszyt, w którym jest opisywana każda terapia, nie zbyt przyjemne.
- Nie ważne co powiem, Pan i tak uzna, że kłamię.
- Po prostu chcę Ci pomoc, a to, co mówisz jest nie zbyt wiarygodne.
- Dobrze, więc będę kłamać, skoro to mi pomoże. - odwróciłam się w stronę białych drzwi z kratami. Czas dłużył się niesamowicie, w palcach przewracałam niezapalonego papierosa.
- Nie chodzi o to. Chcę, abyś powiedziała prawdę.
- Mówię prawdę! - wstałam podnosząc głos. Ciągle to samo, a i tak nie rozumiał. Harry Potter wstał, powtarzając ciągle "uspokój się." Wywracając oczami usiadłam na czarnym fotelu. Białe ściany i ani jedno okno w tym pokoju miało chyba służyć, żebyśmy się przestraszyli, albo czuli jak w klatce, chociaż oni mają czasami lepiej niż my tutaj.
- Dobrze, może powiesz mi co tu widzisz?
- Motyla. - odpowiedziałam widząc czarnego motyla na kartce, która była przed samym moim nosem.
- Motyla? Jak dla mnie to wiewiórka.
- Co ma wspólnego i podobnego wiewiórka z motylem?
- Nic, ale ja widzę wiewiórkę.
- Nie, to jest motyl. Tu ma skrzydła, a wiewiórki mają ogon. - pokazując palcem na czarnego motyla na białej kartce całkiem zapomniałam o innych rzeczach.
- To może zaczniemy od początku? - spytał. Westchnęłam przytakując.

Bohaterowie.

Katerina Farris.



 Samanta Thomson.



Eric Stanley.



Jack Hopkins.






 Clara Robinson.




Martin Robinson.