Strony

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 8.

Ściskając w dłoni latarkę, lekko trzęsącą się od strachu ręką złapałam za okrągłą gałkę służącą jako klamka. Przekręciłam nią, a drzwi skrzypiąc otworzyły się. W pokoju nie widziałam nic poza ciemnością, niekończąca się przestrzenią niczego. Powtarzając sobie w myślach, abym ruszyła przed siebie, kurczowo trzymając za klamkę zrobiłam krok do przodu.
- Nie wchodź tam. Słyszałem że stamtąd się już n i e wychodzi. - mówił głos w mojej głowie, który tylko sprowokował mnie, aby iść dalej. Przełknęłam ślinę, czując jak pot spływa po moich plecach oraz czole. - Nie rób mi tego. Co ja będę robił bez Ciebie? - zapytał. Przymknęłam oczy, aby uspokoić bicie serca. Ciemność w tym pomieszczeniu nie była jak w innych, miałam wrażenie że tam po prostu jest przestrzeń. Zmuszając się, ruszyłam do przodu.
    Poczułam mocne uderzenie w brzuch, po czym upadłam. Otworzyłam powoli oczy, nie wiedząc czego się spodziewać. Kiedy ujrzałam to samo miejsce, a przede mną stali Eric z Kateriną, zorientowałam się ze nigdzie nie trafiłam, a zostałam złapana. Obok nas pojawiło się rodzeństwo skupione na mojej osobie.
- Co jest z tobą nie tak?! - wymachując rękoma mówiła Katerina.
- Ktoś tutaj dostał okresu. - zaśmiałam się w duchu ze słów tajemniczej osoby.
- Ze mną? Może tylko tyle, że chcę się stąd wydostać? - złapałam za rękę Erica, który pomógł mi się podnieść z mokrej podłogi.
- Wchodząc w jakieś drzwi? Mogło coś na Ciebie wyskoczyć! Myślisz trochę!? Straciliśmy Jacka teraz jeszcze mamy stracić Ciebie? - zapytała że łzami w oczach. Wpatrywałam się w nią, nie wiedząc, co powinnam powiedzieć.
- Kate wyluzuj. Przecież to tylko sypialnia. Cholera tu jest łóżko! - zajrzałam do pokoju gdzie nadal panowała kompletna ciemność i pustość. Clara weszła do pokoju. Powinnam ją powstrzymać, ale nie czułam takiej potrzeby. Zniknęła z moich oczu, a za nią wszedł Martin, który również znikł z mojego pola widzenia. Spojrzałam na roztrzęsioną Katerine oraz Erica wpatrującego się w pokój, który podobno był sypialnią.
- Skoro wszystko wróciło do normy może wrócimy do tworzenia naszego przyszłego mieszkania? Wiesz jak Ci obiecywałem: jeżeli mnie skąd wydostaniesz, a wiem że chcesz tego za wszelką cenę, zrobię wszytko. Znaczy nie dosłownie wszystko bo nie jesteś tego warta, ale mniej więcej. - próbowałam ignorować głos, ale to było wręcz nierealne, bo jak można ignorować coś w środku twoich myśli. Przetarłam oczy z niedowierzaniem, kiedy rodzeństwo wyszło całe i zdrowe z pokoju.
- Tam jest cudnie! Ja zajmuje pierwsza łóżko! - krzyknęła Clara.
- Czekaj. - zaczęłam. - Mamy problem. - westchnęłam. - Ja tam nic nie widzę tylko ciemność i przestrzeń. Żadnych łóżek i innych rzeczy! Jak to możliwe?! - nie wiem czy bardziej to pytanie było do mnie czy do nich. Każdy wpatrywał się we mnie, jakby coś ze mną było nie tak, ale kurde właśnie że było.
- Nie dręcz się tak. Dla mnie jesteś idealna.
- Więc mamy dwa problemy. - zaczął Eric. - Bo ja też nic nie widzę. - sama nie wiem czy poczułam się lepiej, że do końca nie zwariowałam czy bardziej mnie to przeraziło.
- Jak? Przecież nie wyobrażam sobie tego pieprzonego łóżka, bo oni też to widzą ! - krzyknęła oburzona Clara.
- Ma rację, ale tu wszytko jest możliwe. - oznajmił Eric. Przytaknęłam pochłonięta swoimi myślami.
- Po prostu tam wejdę. - wyszeptałam.
- Nie! Skoro widzimy Ciemność to wiadomo co możemy zobaczyć tam? - zapytał mnie Eric wskazując palcem na otwarte drzwi.
- Nie dowiemy się nie próbując. - chwyciłam latarkę z podłogi i nie zwracając na innych wbiegłam w ciemność.
   Nie czułam, abym spadała. Nie czułam nic oprócz zimna. Przez okno na samej gorze, które było uchylone wpadał do pomieszczenia blask księżyca. Idealnie widoczny z niego był pełny księżyc- widok, którego tak dawno nie widziałam. Mimo mrozu jaki panował, wpatrywałam się w niego. Po chwili zapaliłam latarkę oświecając nią pomieszczenie. Na ścianach były widoczne zadrapania jakimiś pazurami, albo czymś ostrym i grubym. Opuszczone stare cztery łóżka po bokach pokoju. Wszytko wyglądało na bardzo stare czasy. Odnalazłam drzwi przede mną, klamka nie chciała się ruszyć, więc zaczęłam w nie uderzać swoim ciałem. Lekko obolała wyszłam z pokoju.
  Wokół mnie panował kompletny chaos. Wszytko dookoła działo się w niesamowicie szybkim tempie. Ludzie biegali od pokoju do pokoju przepychając się. Niektórzy siedzieli zapałkami, a niektórzy szczęśliwy. Czułam się jak w jakiejś bajce. Podbiegłam do pierwszej lepszej osoby. Starszy mężczyzna stał wpatrując się w szybę.
- Może mi Pan pomóc? - zapytałam, ale nie dostałam żadnej reakcji. Spróbowałam ponownie, ale nadal nic. Zero nawet nie zerknął w moją stronę. Zdezorientowana spojrzałam w miejsce, w które patrzy. Poczułam jak wszytko mi się wraca, a serce staje.

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 7

Przepraszam za wszystkie błędy oraz niedociągnięcia.
Kolejny dzień.
Wciąż siedzę wpatrując się w przestrzeń Jack leży nieprzytomny już jakiś czas, a jego rana postrzałowa pogarsza się. Nie mamy żadnych apteczek, więc brak możliwości, aby go uratować. To wszystko moja wina, jeżeli bym go trzymała. Jeżeli bym tylko bardziej uważała, albo nie zmuszała do tego, aby poszedł ze mną. Jeżeli bym tak nie panikowała. Mogło być inaczej, a teraz czuje się jakby to miał być kompletny koniec. A co.. Jeżeli... On.. Nawet nie dopuszczam do siebie takiej myśli. Wychowałam się z nim, a teraz tak po prostu przeze mnie ma zginąć? Czym zasłużyliśmy sobie na bycie tutaj. Łzy ciągle mi towarzyszą, ale nie pozwalam im wypłynąć. Nie chcę, aby moje uczucia wzięły górę. Muszę się skąd wydostać.
- Hej. - odwróciłam się do osoby za mną. Eric stał opierając się o framugę drzwi. Z powrotem odwróciłam się w stronę ściany. Słyszałam, jak podłoga ugina się pod jego ciężkimi krokami.
Siedziałam w pokoju, który niedawno znalazł Eric z Clarą. Jak na razie jako jedyny miał podłogę, która nie była zimnym marmurem, tylko panelami. W tym pokoju nie było mokrych ścian, tylko ciepło.  Ścisnęłam mocniej w dłoni wisiorek wiszący na mojej szyi. Pamiętam, jak dostałam go od Jacka na urodziny. Nie było go stać na większy prezent, ale i tak jest piękny. Na łańcuszku jest serduszko, a po drugiej stronie jakieś logo firmy. - Jak się czujesz? - wyszeptał mi do ucha Eric obejmując w pasie.
- A jak mam się czuć? - zapytałam sarkastycznie.
- Nikomu nie jest łatwo, ale nie możesz tu tak siedzieć.
- Co nam robić Eric? Może mam chodzić i łudzić się, że wydostaniemy się z tego popieprzonego miejsca? Wolę, chyba posiedzieć i poczekać, aż coś przyjdzie i mnie zabije. - powiedziałam na jednym wdechu.
- Nie możesz się poddać. - poczułam, jak jego ręką gładzi mnie po plecach, a głowa leży na moim ramieniu.
- Koniec zabawy? -wspomniałam, że ten ktoś ciągle prześladuje mnie w myślach. Próbuję ignorować, ale naprawdę jest ciężko. - Myślałem, że jeszcze chcesz się pobawić.
- Ja świruję. - przyznałam na głos.
- Nie świrujesz. Każdy tutaj żyje w strachu. Myślisz, żebym nie chciał, abyśmy wyszli i uciekli jak najdalej, ale do cywilizacji. - westchnął.
- Jakie to słodkie. Przypomniało mi się taka piosenka, wiesz była o tym jak chłopak ją kochał, a potem zostawił. Czekaj... Nie jednak nie znam tytułu. - zamknęłam oczy. Tak bardzo chciałam, aby to coś się zamknęło. Cisza, która mnie przerażała tak niedawno- teraz cholerne jej potrzebowałam.
- Będzie dobrze. - obserwowałam jak jego ręka obejmują moją.
- Pieprzenie. - wymamrotałam zabierając dłoń.
- Ludzie! Jack się obudził! - słysząc wołanie Clary poderwałam się jak szalona i zaczęłam biec w jego kierunku. Stanęłam nad nim, blondyn leżał na krzesłach. Miał lekko rozszerzone oczy, a jego rana na brzuchu była jeszcze gorsza niż wcześniej. Jednak już nie krwawił.
- Jak się czujesz? - zapytałam, chwytając jego dłoń.
- Cholernie źle, ale hej mogło być gorzej.
- Idiota. - uśmiechnęłam się przesuwając krzesło bliżej niego.
- Też Cię kocham niedojdo.
- Zamknij się. Nie zostawisz mnie? - ściana, która mocno się trzymała gdzieś tam we mnie, rozpadła się na kawałeczki. Ciepłe łzy zaczęły wpływać z moich oczu jak szalone, a wspomnienia przelatywały mi przez głowę.
- Ej młoda nie płacz. - jego kciuk pocierał o moją dłoń. Mimo łez uśmiechnęłam się, śmiejąc się nerwowo. - Wiemy chyba jak to się skończy, cholera nie myślałem, że skończę tak. Wyobrażałem to sobie zupełnie inaczej. - uśmiechnął się. Jego piękny uśmiech, który zawsze dodawał mi otuchy kiedy musiał. - Jeżeli będziesz płakać obiecuje Ci, że będą Cię nawiedzał. Ale teraz tak na poważnie. Samantha słuchaj pamiętasz co zawsze Ci mówię jak życie daje Ci w dupę?
- Oddaj mu. - wytarłam rękawem mokre policzki, a ich miejsce zastąpiły następne łzy.
- Dokładnie! Pamiętaj o tym. Kocham Cię młoda. - uśmiechnął się, po chwili zaczął kaszlec. Puścilam jego dłoń, podniosłam się.
- Nie! Jack! Nie! - krzyczałam jak opętana, a łzy leciały jak szalone. Nie oddychał. Cholera, on nie oddychał, on po prostu nie oddychał Jego oczy wpatrywały się we mnie bez ruchomo. Opadłam na kolana łapiąc się jedną ręka za krzesło, a drugą trzymałam się za klatkę piersiową. Ból był nie do zniesienia. Czułam jak ktoś z tyłu trzyma mnie próbując uspokoić, ale nic kompletnie nic nie docierało do mnie oprócz widoku martwego Jacka. Kiedy opanowałam trochę tętno, jak i oddech, wstałam podchodząc do przyjaciela. - Kocham Cię dupku. - zamknęłam mu oczy trzymając za dłoń.
- Wzruszyłem się. - słysząc głos w mojej głowie ból, cierpienie, rozpacz, strach- wszystkie moje uczucia zmieniły się jedno - złość. To on, to on go zabił. Nie zastanawiając się nad niczym ruszyłam w stronę schodów. Adrenalina płynęła w moich żyłach, a ja biegłam jak szalona bez latarki, bez niczego, w ich stronę. Wszystko było takie inne. Czarno-białe. Zero jakichkolwiek kolorów. Zbiegłam z kilku schodów, ignorując krzyk Erica, abym się zatrzymała. Stanęłam gdzieś w połowie drogi.
- Gdzie jesteś? Pokaż się ! - krzyczałam.
- Ciszej, bo kochaś wezmę Cię za wariatkę.
- Nie obchodzi mnie to! Co Ci dało zabicie go? Czego od nas chcesz? Czemu siedzisz w mojej głowie?! Pokaż się kutasie!
- Auć ranisz moje uczucia, kochanie.
- Po co to robisz? - wyszeptałam.
- Na to wszytko jest jedna odpowiedz. R O Z R Y W K A. - zacisnęłam powieki, chamując lecące łzy.
- Samantha chodź. - Eric objął mnie prowadząc z powrotem. Czemu on mnie tak prześladował? Zabicia Jacka było taką rozrywką? Kim lub czym to jest?
***
Weszłam do pokoju i usiadłam na panelach.
- Nie złość się tak. Przecież jeszcze jest ich tylu.
- Dlaczego ja?
- Bo jesteś śliczna. - odpowiedział w mojej głowie sarkastycznie. - A tak na poważnie, bo sama ty przyszłaś. 
- Zostaw mnie. - wyszeptałam bezsilnie.
- A pamiętasz jego blond włosy? Albo jego niebieskie oczy? - zaczęłam krzyczeć, aby tylko przekrzyczeć jego głos, ale niestety było to niewykonalne. On siedział w mojej głowie i dobrze o tym wiedział. Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju, próbując skupić się nad czymś innym. Czymkolwiek, ale nie na nim. - Oh przestań. Jego uśmiech, a naszyjnik masz? Taki słodki.
- Wyjdź z mojej głowy! - walnęłam ręka w ścianę rozpłakana. Zsunęłam się w dół ściany. - Zostaw mnie.  - powiedziałam szlochając błagalnie.
×××××××
Jest kolejny. Taki jakiś dziwny ;_; Nie ważne.
Do następnego.
*ZOSTAW COŚ PO SOBIE. DLA CIEBIE TO CHWILA, A DLA MNIE DUŻA MOTYWACJA. *

Rozdział 6


Przepraszam za błędy oraz niedociągnięcia.


Sama już nie wiem, który to dzień.

Siedziałam oparta o zimną ścianę. Wszystkie wspomnienia z poprzednich dni krążyły gdzieś w mojej głowie, nie dając mi spokoju. Czarne oczy Martina, jak i chęć zamordowania tych, którzy jego zdaniem nie nadają się do przetrwania. Odkryte nowe przejście w podziemiach czy gdziekolwiek indziej, gdzie wybrałam się dzisiaj z Jackiem. Clara, która wszytko utrudnia, a jej zachowanie doprowadza mnie do skrętu żołądka. Tajemnicze drzwi przede mną. Eric. Wszytko było jednym wielkim znakiem zapytania, tak bardzo chciałam poznać odpowiedzi.
- Chodź, ruszamy. - z pomocą silnej ręki Jacka wstałam z zimnej podłogi. Chwyciłam latarkę w dłoń. Byłam gotowa do wyruszenia i chyba przygotowana na najgorsze. Szłam świecąc przed sobą światłem, a moja ręka cała drżała.
- Hej, mała. Oddychaj. - ręka przyjaciela objęła mnie, a ja wypuściłam powietrze z płuc nabierając nowe.
- Jestem starsza dupku.
- O hola, hola nie tak ostro, co? - śmiech chłopaka rozniósł się echem, a ja poczułam się lepiej. Niewielki, prawie niewidoczny uśmiech pokazał się na moich ustach.
- Grozisz mi? - przymrużyłam oczy.
- A ty? - zaśmiałam się. Widząc przed sobą schody prowadzące w dół, zatrzymałam się. Nie było widać ich końca przez ciemność i mrok, jaki tam panował.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Jesteś pewna? - zapytał szeptem.
- Nie. - odpowiedziałam szczerze, ruszając do przodu. Jeżeli tam jest wyjście? Cisza. Słyszalne były jedynie nasze ciężkie oddechy. Szłam w dół i miałam wrażenie że to nigdy się nie skończy. Kiedy światła nie było z lamp na górze, ręce zaczęły mi się trząść. Jego ręka ciągle ściskała mnie lekko w ramię. Obejrzałam się nie pewnie, ale nie dostrzegłam w jego oczach nic poza strachem, który na pewno był widoczny również u mnie.
- D a s z  r a d ę. - powtarzałam sobie. - I d ź! - wręcz krzyczałam w myślach, ale moje nogi wcale mi w tym nie pomagały. Czułam się, jakbym straciła nad nimi kontrolę. Głośny krzyk Jacka zwrócił moja wagę, odwróciłam się, starając się nie spaść.
- Samanta! - rozglądałam się dookoła, ale nigdzie go nie było. Serce zaczęło mi bić pięć razy szybciej, a szczęka trząść. Rozglądałam się dookoła, ale oprócz pustej przestrzeni nic nie było.
- Tęskniłaś? - upuściłam latarkę, która uderzyła o schody, a światło z niej zgasło. Teraz panowała kompletna ciemność. - Mam tyle pomysłów dla Ciebie i twoich przyjaciół. - głos w mojej głowie doprowadzał mnie niemal o zwał. Stałam nieruchomo, słuchając obcego głosu. - Taka rozrywka nie trafia się często, a ty i twoi przyjaciele jesteście naprawdę odważni. Martin, ten chłopak jest mądry, ale niestety nie jest sobą. - widziałam, że z nim jest coś nie tak. Ten głos mi to wszystko udowodnił. Może po prostu to moja wyobraźnia? Wcale nikt do mnie nie mówi, tyko ja zwariowalam.
- Kim jesteś? - wyszeptałam.
- Za pewnie myślisz, że wariujesz. Oh, nie kochanie. Ale nikt, nikt ci nie uwierzy w to co się dzieje. Jesteś bezradna.
- Kim Jesteś? - powtórzyłam, ignorując zatrzymane mojego serca.
- Od dzisiaj twoim najgorszym z koszmarów, kochanie. - po pomieszczeniu rozlegl się dźwięk strzelania. Schyliłam się chowają głowę w dłonie, nie przypomniałam sobie, abyśmy brali ze sobą broń. Coś obok mnie upadło, Kiedy zauważyłam blond grzywę podbiegłam do Jacka. Chłopak był ledwo przytomny, chwyciłam go za brzuch oraz rękę, chcąc wstać i uciekać jak najdalej. Pod palcami poczułam ciepłą lepiącą się ciecz. Przerażona zaczęłam krzyczeć.
- POMOCY! - śmiech brzmiał w mojej głowie. Łzy zaczęły wpływać po moich policzkach, ale kiedy zabrakło mi powietrza, zamknęłam oczy. Wyciszyłam się, chcąc ustabilizować trochę rytm serca, a myśli zebrać w jedno. Teraz musiałam zabrać stąd jedynie rannego Jacka, aby nic mu się więcej nie stało. Policzyłam szybko do dziesięciu i otworzyłam oczy. Ignorując śmiech w mojej głowie, złapałam go za rękę, zarzucając na barki, a drugą pomogłam mu się podnieść.
- Jakie to słodkie. - próbowałam ignorować jego słowa. Powoli zaczęłam wchodzić na górę razem z zawieszonym na mnie blondynem. Wcale to nie było takie łatwe jak się wydaje. Przypomniało mi się, jak oglądałam wszystkie te filmy przygodowe i tam wydaje się to o wiele bardziej prostsze. Czułam się jakbym wchodziła godzinami. Kiedy udało mi się pokonać schody, ruszyłam wzdłuż korytarza.
- Jack trzymaj się. Zaraz będziemy, ale musisz mi pomóc. - mówiłam błagalnym głosem. W odpowiedzi dostałam niezrozumiałe słowa, modliłam się o to, aby tylko on wytrzymał.
- Ludzie! - krzyczałam. - POMOCY! - nagle poczułam jak przychylam się w bok. Upadłam na kolana, a obok mnie Jack jęknał z bólu. Ochota rozpłakania się i poddania było ogromna, wielka ściana ze szkła, w którą co chwilę coś mocnego uderza, a ona jest na skraju rozsypania się, była we mnie.
- Jack? Samanta? - głos Ericka dobiegł do moich uszu. Zaczęłam się podnosić. Chłopak złapał mnie za ramiona, pomagając wstać. Zaraz obok niego pojawiła się reszta osób. Katerina złapała mnie i pomogła iść w stronę pokoju, a chłopaki zajęli się Jackiem.
- Boże, co się stało? - opiekuńczy ton przyjaciółki odezwał się.
- No dalej powiedz. - westchnełam słysząc głos w mojej głowie.

×××××××××
Dedykacja dla Dominiki mam nadzieję, że wiesz o co chodzi ^^
Jack umrze?
Wiem, krótki, ale postanowiłam dodać taki niż nie dodawać w ogóle.
Widzimy się w następnym :3
*ZOSTAW COŚ PO SOBIE. DLA CIEBIE TO CHWILA, A DLA MNIE DUŻA MOTYWACJA.*

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 5.

Przepraszam za wszystkie błędy oraz niedociągnięcia.
Piąty dzień.
Kolejna noc, podczas której nie zmrużyłam oka. Kiedy tylko próbuje zasnąć przed oczami pojawia mi się obraz jego czarnych oczu, a wszystko staje się mroczniejsze. Nie odezwałam się słowem na ten temat, bo i tak nikt by mi nie uwierzył. Szłam, trzymając mocno latarkę w dłoni, przez mokry korytarz. Słyszałam, jak Jack idący za mną nuci jedną ze swoich ulubionych piosenek pod nosem. Tak bardzo tęskniłam za technologią, jak i innymi rzeczami. Chociaż najbardziej za słońcem i za jego ciepłymi promieniami zamiast lamp.
- Tu nic nie ma. - westchnął zrezygnowany chłopak.
- Przysięgam, że coś słyszałam.
- Może coś Ci się wydawało? Nie śpisz w ogóle.
- Śpię. - odpowiedziałam cicho.
- Wracamy. - ciągnąc mnie za ramię, blondyn wyłączył latarkę. Ciemność stała się bardziej przerażająca. Czułam na sobie czyjś wzrok i wcale nie należał on do Jacka. Przełknęłam ślinę, a moje dłonie zaczęły się lekko trząść. Odsunęłam się od blondyna, widząc światło oraz słysząc odgłosy z otwartego pokoju. Oparłam się o framugę, przytrzymując się. Mimo swego zmęczenia czułam monotonnie, która stawała się dużą częścią mojego życia, mimo sytuacji w jakiej jestem. Nie przespane noce, szukanie, dziwne tajemnicze rzeczy, spanie. Te same zajęcia, a przez brak kontaktu z osobami z zewnątrz i w ogóle ze światem, doprowadziła do tego, że nie mam bladego pojęcia jaki mamy dzień tygodnia, ani jaką mamy obecnie godzinę. Usiadłam na jednym z krzeseł, czułam mroczny wzrok Marthina chęć odwrócenia się w jego stronę była ogromna, ale uczucie jakby ktoś wrzucił mi kostkę lodu z tyłu koszulki, dało mi jedno do zrozumienia. Aby nie ryzykować. Dłonią przetarłam zmęczone oczy i szybkim ruchem przysunęłam krzesło bliżej siebie, gdzie zaraz znalazły się moje nogi.
***
Siedziałam na blacie w rzekomej kuchni. Obok mnie stała Rebecca, trzymając w ręku mały rewolwer Martin uznał, że nie ma szans z nami więc dostaliśmy broń, pomijając fakt, że prawie nikt z nas nie umie się nim obsługiwać. Przynajmniej odrobinę czujemy się bezpieczniej. Pomieszczenie nie było zbyt szczególne. Na ścianach wisiały brudne, zakurzone, podrapane obrazy. Na środku znajdował się blat na którym właśnie siedziałam, a wokół najróżniejsze rzeczy nie zdolne do użycia. Podkuliłam nogi pod brodę wpatrując się w przestrzeń.
- Wiesz co? Martin jest taki przystojny. Obiecuje Ci, że jak się stąd wydostaniemy umówie się z nim. - oznajmiła Rebecca.
- Myślałam, że nie gustujesz w starszych. Wolisz osoby bliższe naszemu wieku. - Martin na pewno był starszy od nas. Zaledwie skończyliśmy dwadzieścia lat. Tak w prawdzie jeszcze nie każdy, Jack kończy najpóźniej z nas, a Martin wyglądał na ponad trzydzieści lat. Co prawda był przystojny chociaż w małym stopniu, ale jak dla mnie zbyt duża różnica wieku, a do tego jego mroczna strona która zdążyłam poznać. Przypominając czerń jego oczu przeszły mnie ciarki po całym ciele, a myśli, czy mogę nazwać go psychopatą, albo zabójcąc chociaż nie wiem czy kogoś kiedyś zabił, owładnęły mój umysł. Bardziej pasuje psychopata.
- Oj tam, na prawdę czepiasz się szczegółów. - westchnęła blondynka.
- Po prostu pamiętam jakie miałaś zdanie na temat Nory. - wzruszyłam ramionami. Dokładnie pamiętam, jak Nora, dziewczyna, która zakochała się w nauczycielu została tak zgnębiona, że przeniosła się do innej szkoły. Rebecca potrafiła cały mi dniami mówić jaki z niej "dziwoląg" ja za to miałam zupełnie inne zdanie.
- On był od niej starszy od co najmniej trzydzieści lat. - powiedziała z oburzeniem.
- Nie przesadzaj. - zaśmiałam się pod nosem z obliczeń przyjaciółki. Do kuchni wszedł Martin za nim weszła Clara, oboje spojrzeli na nas od niechcenia, ale mój wzrok od razu skierował się w stronę oczu mężczyzny. Były normalne, zielone tęczówki ani trochę nie przypomniały tamtych mrocznych oczu.
Może świruje?
W mojej głowie od razu pokazała się lampka, która oznaczała, abym jak najszybciej opuścić to miejsce. Ani mi się śniło, aby ta sytuacja mogła się powtórzyć. Zeskoczyłam z blatu, chcąc wprowadzić swój plan ucieczki w życie, ale nie było mi to dane przez rękę chłopaka, która chwyciła mnie za ramię. Zatrzymawszy się całe moje ciało zamarło, gestem ręki pokazał aby nas zostawili samych. Wzrokiem szukałam jakiegokolwiek przedmiotu do obrony, ewentualnie pomocy w ucieczce. Kiedy zostaliśmy sami, poczułam jak popycha mnie do tylu, a plecy uderzyły w wystający lekko blat.
- Chcę porozmawiać. - zaczął. Jego wyraz twarzy oraz głos jakim mówił znaczyło, że jest poważny i to nawet bardzo.
- O czym? - wyszeptałam jednak szybko odchrząknęłam, aby mój ton głosu brzmiał normalnie.
- Chcę ustalić kilka rzeczy.
- To w takim razie dlaczego rozmawiasz tylko ze mną? - jego ręce znalazły się po oby stronach moich bioder. Mocno naciskał na blat przez co jego palce były wręcz sine.
- Ponieważ, ty i ja jesteśmy przywódcami.
- O czym ty mówisz? - zapytałam zdezorientowana.
- Wiesz, o czym mówię. Chodzi tylko o to, abyś zaczęła się mnie słuchać, a będzie dobrze. - przebiegły uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Rozumiesz? Ten kto nie jest wart, ani w stanie przetrwać musi zginąć. - mówiąc napierał palcem na moją klatkę piersiową. Problem w tym, że nie miałam kompletnie pojęcia o czym on do mnie mówi, a fakt że czułam się jak sparaliżowana ze strachu wcale mi nie pomagał w zadawaniu jakichkolwiek pytań, czy też żądaniu wyjaśnień. - Rozumiesz Samanto? - pokręciłam twierdząco głową dając mu do zrozumienia, że tak. Odsunął się ode mnie z uśmiechem odwrócił się na pięcie, oszołomiona patrzyłam jak odchodził.
Jest psychopatą.
Jestem tego więcej niż pewna. Próbowałam zrozumieć sytuację, która miała miejsce przed chwilą, ale wszystko działo się tak szybko, tak niezrozumiale. Ukucnęłam, chowając w dłonie twarz. Zaczęłam brać głębokie wdechy, aby moje tętno zwolniło.
***
- Ludzie!! - głośne wołanie Erica z pokoju zwróciło moją uwagę. Odwróciwszy się na pięcie, ruszyłam w stronę pokoju, z którego słuchać było krzyk chłopaka. Chwilę później każdy stał przy stoliku, na którym leżała mapa, którą Jack znalazł w pokoju w którym się obudził. Na niej były zaznaczone punkty, których nie było wcześniej.
- Więc skoro mamy mapę trzeba to wykorzystać. Środkowy korytarz jest zamknięty. - spojrzał na mnie po czym markerem zakreslił "x" na danym miejscu. - W tych dwóch nadal nic nie wiadomo.
- Zaznacz pokoje w których już byliśmy. - zaproponował Jack. Eric zaczął zaznaczać miejsca w których już byliśmy. Patrząc na tą mapę było ich naprawdę mało, a codziennie dzielimy się i chodzimy. To miejsce było ogromne, a nawet nie wiem jak dostać się do połowy.
- Pozostałe korytarze też muszą się ruszać, albo odkrywać jakąś tajemnicę. - oznajmiła Clara.
- Brawo Sherlock'u. - odpowiedziałam ironicznie.
- Może byś się za coś wzięła? Jak na razie jesteś bezużyteczna.
- Odpowiedziała dziewczyna, którą nosili bo nie chciała zamoczyć butów.
- Dość. - powiedział surowo Eric dalej pochłonięty ustawianiem znaków x na mapie. Usiadłam na jednym z krzeseł ignorując spojrzenia Clary.
Jej brat jest psycholem, a ona nie posiada mózgu.
- Czyli jeżeli się podzielimy i pójdziemy w te miejsca.. - przerwałam Jack'owi.
- Jak chcesz geniuszu tam trafić skoro nie mamy pojęcia jak tam dojść? - zapytałam.
- Może twoje duchy nam powiedzą. - z drwią w głowie powiedziała Clara.
- Twierdzisz że zmyślam?! - oburzona wstałam podchodząc do niej.
- Myślę, że świrujesz. - uśmiechnęła się podle. Zacisnęłam wargi. Takie myśli przechodzą mi przez głowę, ale czy ja świruję? Ciszę, która panowała przerwał Eric. Clara uśmiechała się z satysfakcją że swoich słów do mnie.
- Ja idę z Samantą. - oznajmił Eric przywracając mnie do rzeczywistości.
-----
Oj Martin straszysz, a Clara pusta lala XD
W następnym rozdziale będzie dużo o Samancie i Ericu zamierzam w kończy zacząć pisać więcej o nich ;3
BUM! Jestem.. Znowu.. :D Cóż nie potrafiłam nie pisać tego oto powiadamia, a że miałam trochę czasu wolnego to jest.
Nie wiem czy mi wszedł, ale mogę stwierdzic ze jak dla mnie nie jest najgorzej.
Nie mogę wam obiecać, że będę dodawać regularnie rozdziały bo to jest nierealne. BĘDĘ PISAĆ KIEDY BĘDĘ MIEĆ CZAS.
Widzimy się w następnym :3
*Zostaw coś po sobie. Dla mnie to duża motywacja, a dla Ciebie chwila.*