Strony

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 6


Przepraszam za błędy oraz niedociągnięcia.


Sama już nie wiem, który to dzień.

Siedziałam oparta o zimną ścianę. Wszystkie wspomnienia z poprzednich dni krążyły gdzieś w mojej głowie, nie dając mi spokoju. Czarne oczy Martina, jak i chęć zamordowania tych, którzy jego zdaniem nie nadają się do przetrwania. Odkryte nowe przejście w podziemiach czy gdziekolwiek indziej, gdzie wybrałam się dzisiaj z Jackiem. Clara, która wszytko utrudnia, a jej zachowanie doprowadza mnie do skrętu żołądka. Tajemnicze drzwi przede mną. Eric. Wszytko było jednym wielkim znakiem zapytania, tak bardzo chciałam poznać odpowiedzi.
- Chodź, ruszamy. - z pomocą silnej ręki Jacka wstałam z zimnej podłogi. Chwyciłam latarkę w dłoń. Byłam gotowa do wyruszenia i chyba przygotowana na najgorsze. Szłam świecąc przed sobą światłem, a moja ręka cała drżała.
- Hej, mała. Oddychaj. - ręka przyjaciela objęła mnie, a ja wypuściłam powietrze z płuc nabierając nowe.
- Jestem starsza dupku.
- O hola, hola nie tak ostro, co? - śmiech chłopaka rozniósł się echem, a ja poczułam się lepiej. Niewielki, prawie niewidoczny uśmiech pokazał się na moich ustach.
- Grozisz mi? - przymrużyłam oczy.
- A ty? - zaśmiałam się. Widząc przed sobą schody prowadzące w dół, zatrzymałam się. Nie było widać ich końca przez ciemność i mrok, jaki tam panował.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Jesteś pewna? - zapytał szeptem.
- Nie. - odpowiedziałam szczerze, ruszając do przodu. Jeżeli tam jest wyjście? Cisza. Słyszalne były jedynie nasze ciężkie oddechy. Szłam w dół i miałam wrażenie że to nigdy się nie skończy. Kiedy światła nie było z lamp na górze, ręce zaczęły mi się trząść. Jego ręka ciągle ściskała mnie lekko w ramię. Obejrzałam się nie pewnie, ale nie dostrzegłam w jego oczach nic poza strachem, który na pewno był widoczny również u mnie.
- D a s z  r a d ę. - powtarzałam sobie. - I d ź! - wręcz krzyczałam w myślach, ale moje nogi wcale mi w tym nie pomagały. Czułam się, jakbym straciła nad nimi kontrolę. Głośny krzyk Jacka zwrócił moja wagę, odwróciłam się, starając się nie spaść.
- Samanta! - rozglądałam się dookoła, ale nigdzie go nie było. Serce zaczęło mi bić pięć razy szybciej, a szczęka trząść. Rozglądałam się dookoła, ale oprócz pustej przestrzeni nic nie było.
- Tęskniłaś? - upuściłam latarkę, która uderzyła o schody, a światło z niej zgasło. Teraz panowała kompletna ciemność. - Mam tyle pomysłów dla Ciebie i twoich przyjaciół. - głos w mojej głowie doprowadzał mnie niemal o zwał. Stałam nieruchomo, słuchając obcego głosu. - Taka rozrywka nie trafia się często, a ty i twoi przyjaciele jesteście naprawdę odważni. Martin, ten chłopak jest mądry, ale niestety nie jest sobą. - widziałam, że z nim jest coś nie tak. Ten głos mi to wszystko udowodnił. Może po prostu to moja wyobraźnia? Wcale nikt do mnie nie mówi, tyko ja zwariowalam.
- Kim jesteś? - wyszeptałam.
- Za pewnie myślisz, że wariujesz. Oh, nie kochanie. Ale nikt, nikt ci nie uwierzy w to co się dzieje. Jesteś bezradna.
- Kim Jesteś? - powtórzyłam, ignorując zatrzymane mojego serca.
- Od dzisiaj twoim najgorszym z koszmarów, kochanie. - po pomieszczeniu rozlegl się dźwięk strzelania. Schyliłam się chowają głowę w dłonie, nie przypomniałam sobie, abyśmy brali ze sobą broń. Coś obok mnie upadło, Kiedy zauważyłam blond grzywę podbiegłam do Jacka. Chłopak był ledwo przytomny, chwyciłam go za brzuch oraz rękę, chcąc wstać i uciekać jak najdalej. Pod palcami poczułam ciepłą lepiącą się ciecz. Przerażona zaczęłam krzyczeć.
- POMOCY! - śmiech brzmiał w mojej głowie. Łzy zaczęły wpływać po moich policzkach, ale kiedy zabrakło mi powietrza, zamknęłam oczy. Wyciszyłam się, chcąc ustabilizować trochę rytm serca, a myśli zebrać w jedno. Teraz musiałam zabrać stąd jedynie rannego Jacka, aby nic mu się więcej nie stało. Policzyłam szybko do dziesięciu i otworzyłam oczy. Ignorując śmiech w mojej głowie, złapałam go za rękę, zarzucając na barki, a drugą pomogłam mu się podnieść.
- Jakie to słodkie. - próbowałam ignorować jego słowa. Powoli zaczęłam wchodzić na górę razem z zawieszonym na mnie blondynem. Wcale to nie było takie łatwe jak się wydaje. Przypomniało mi się, jak oglądałam wszystkie te filmy przygodowe i tam wydaje się to o wiele bardziej prostsze. Czułam się jakbym wchodziła godzinami. Kiedy udało mi się pokonać schody, ruszyłam wzdłuż korytarza.
- Jack trzymaj się. Zaraz będziemy, ale musisz mi pomóc. - mówiłam błagalnym głosem. W odpowiedzi dostałam niezrozumiałe słowa, modliłam się o to, aby tylko on wytrzymał.
- Ludzie! - krzyczałam. - POMOCY! - nagle poczułam jak przychylam się w bok. Upadłam na kolana, a obok mnie Jack jęknał z bólu. Ochota rozpłakania się i poddania było ogromna, wielka ściana ze szkła, w którą co chwilę coś mocnego uderza, a ona jest na skraju rozsypania się, była we mnie.
- Jack? Samanta? - głos Ericka dobiegł do moich uszu. Zaczęłam się podnosić. Chłopak złapał mnie za ramiona, pomagając wstać. Zaraz obok niego pojawiła się reszta osób. Katerina złapała mnie i pomogła iść w stronę pokoju, a chłopaki zajęli się Jackiem.
- Boże, co się stało? - opiekuńczy ton przyjaciółki odezwał się.
- No dalej powiedz. - westchnełam słysząc głos w mojej głowie.

×××××××××
Dedykacja dla Dominiki mam nadzieję, że wiesz o co chodzi ^^
Jack umrze?
Wiem, krótki, ale postanowiłam dodać taki niż nie dodawać w ogóle.
Widzimy się w następnym :3
*ZOSTAW COŚ PO SOBIE. DLA CIEBIE TO CHWILA, A DLA MNIE DUŻA MOTYWACJA.*

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział :* Na pewno nie umrze. On jest silny :D <3 Jak ta Clara i Martin wkurwiają ludzi XD Przepraszam za słowa, ale no, nie da się tego inaczej powiedzieć XD :D <3 Next i życzę dalszej weny :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super !!! Mam nadzieje że Jack nie umrze. Czekam na nexta i życze weny

    OdpowiedzUsuń